Przyjechaliśmy do Polski, bo u nas już Polski nie było

2014-09-16 14:02:01(ost. akt: 2014-09-16 21:57:24)
Wanda Wojtel na wycieczce klasowej (stoi trzecia z lewej)

Wanda Wojtel na wycieczce klasowej (stoi trzecia z lewej)

Autor zdjęcia: archiwum rodzinne

Młodzikom Rosjanie dali dobre ubrania i nakłaniali ich, żeby złożyli przysięgę, bo chcieli wcielić ich do armii radzieckiej. Ci jednak nie zgodzili się. Wtedy dostali stare szmaty i wywieźli ich do wyrębu lasu.
Wanda Wojtel urodziła się 10 lutego 1930 roku w Medrykach, w Polsce. Dzisiaj to tereny Białorusi. Miała niecałe 10 lat gdy rozpoczęła się II Wojna Światowa.

— Czy pamięta pani 1 września 1939 roku?
- Pamiętam, ale o wojnie wiedziałam już wcześniej. Tata interesował się polityką, czytał gazety i słuchał radia. Podsłuchałam kiedyś jak rozmawiał ze swoim kolegą. Powiedział, że niedługo będzie wojna. Bardzo się przestraszyłam. Ojciec mówił też, że nie daj boże żeby Sowieci przyszli, bo wtedy będzie koniec z nami. 1 września Hitler zaatakował Polskę, ale u nas nie było bombardowań ani strzelania. Niedługo potem wkroczyli Rosjanie. I wtedy się zaczęły aresztowania, prześladowania i wywózki.

— Jak zmieniło się pani życie codzienne?
- Od początku wojny nie można było dostać cukru, soli i innych potrzebnych rzeczy. Na wsi nie było prądu i trzeba było stać w długiej kolejce żeby kupić naftę do lampy. Radzieckie sołdaty zabrali nam konia. Chodziłam wtedy do szkoły, a dzieci zmuszone były uczyć się języka rosyjskiego. Zamiast naszego nauczyciela uczyła nas Żydówka. Ona zniknęła bez śladu jak weszli Niemcy.

— Czy było jakieś wydarzenie, które szczególnie zapadło pani w pamięć?
- Tak. Sowieci kazali wszystkim oddać posiadaną broń. Ojciec miał taki pistolet. Pojechał do miasta i go oddał. Na szczęście tata poprosił o pokwitowanie. Jakiś czas potem przyjechali żołnierze i aresztowali ojca, i zawieźli do miasta. Postawili go pod murem i mieli rozstrzelać. Ojciec zapytał, dlaczego chcą go zastrzelić, a oni powiedzieli, że nie oddał broni. Na szczęście miał w kieszeni pokwitowanie i dzięki temu przeżył. Ale od tamtej pory zaczęło się piekło.

— Co to znaczy, że zaczęło się piekło?
- Po tym wydarzeniu ojciec nie mieszkał już z nami. Jak było ciepło to był w lesie, a czasem gdzieś u rodziny. Rosjanie go szukali. Często nas nawiedzali, wypytywali o ojca, straszyli. Pamiętam jak przyszli w nocy. Walili do drzwi. Otworzyła moja siostra. Żołnierze weszli do domu, przeszukali piwnicę i strych. W pewnej chwili karabin jednego sołdata wystrzelił i zostawił dziurę w suficie. Wszyscy byliśmy przerażeni. Moja rodzina skazana została na wywózkę na Sybir. Można mówić o szczęściu, bo weszli Niemcy i tylko dzięki temu nas nie wywieźli. Ale wtedy znowu zaczęły się aresztowania. Znowu wywozili mężczyzn na prace przymusowe i do obozów koncentracyjnych.

— Kiedy wyjechała pani z rodzinnej wsi?
- Przesiedlenia zaczęły się 1945 roku. Każdy musiał przedstawić dokumenty potwierdzające obywatelstwo polskie, bo dużo tam było Białorusinów. Wtedy zostawiliśmy cały dobytek i przyjechaliśmy do Polski, bo u nas już Polski nie było.

Wanda Wojtel z wnuczką

— Rosjanie aresztowali pani męża...
- Mój mąż był żołnierzem Armii Krajowej. Miał 18 lat gdy jego i siedem tysięcy innych mężczyzn aresztowano i wywieziono do obozu pracy w Kałudze. Po dojechaniu na miejsce, rozdzielili młodych chłopaków od starszych. Młodzikom Rosjanie dali dobre ubrania i nakłaniali ich, żeby złożyli przysięgę, bo chcieli wcielić ich do armii radzieckiej. Ci jednak nie zgodzili się. Wtedy dostali stare szmaty i wywieźli ich do wyrębu lasu. Musieli wykopać sobie ziemianki, żeby w nich mieszkać. Mieli beczkę i palili w niej ogień. Z gałęzi zrobili sobie posłania. Spali tam po dwóch na jednym posłaniu, żeby było cieplej. Za prześcieradło mieli płaszcz wojskowy, a drugim płaszczem się przykrywali. A tam mrozy straszne. Wielu słabszych zmarło tam, wycieńczonych głodem i mrozem. Do końca życia mój mąż niezwykłą szacunkiem darzył chleb. Jadł go do wszystkiego, nawet do ziemniaków.

— Co myśli Pani o sytuacji na Ukrainie?
- Boję się, gdy oglądam wiadomości. Wydaje się jakby cały świat zwariował i wojna znów wisiała w powietrzu. Nie rozumiem dlaczego ludzie nie mogą żyć w spokoju. Tylu ludzi umarło, a świat jakby niczego się nie nauczył.

Zobacz: kresy.wm.pl

Rozmawiał Kamil Onyszk

Czy jest ktoś, kto nie słyszał o Westerplatte? Chyba nie. A ilu z nas słyszało coś o żołnierzach pułku Korpusu Ochrony Pogranicza "Podole"?. Pewnie niewielu. A ci żołnierze bili się nie mniej dzielnie z czerwonoarmistami, jak żołnierze majora Sucharskiego z Wehrmachtem. - Przewaga Sowietów bardzo duża, bijemy się uporczywie i będę starał się jak najdłużej moje kierunki osłaniać - meldował 17 września 1939 roku Marceli Kotarba, dowódca pułku.


17 września 1939 roku Odziały Armii Czerwonej zaatakowały Polskę. Polskie dowództwo zakazało stawiania oporu Armii Czerwonej, w przypadku innym niż natarcie wroga lub próba rozbrojenia. Do wielu jednostek ten rozkaz jednak nie dotarł, inne zaatakowane broniły się. W czasie walk z Sowietami zginęło około 3 tysięcy żołnierzy. Ostatnie boje polscy żołnierze stoczyli z Sowietami pod koniec września 1939 roku.

Ten atak ze wschodu załamał możliwość prowadzenia skutecznej walki obronnej przeciwko Niemcom. Gorsze były jednak późniejsze następstwa. Jeszcze we wrześniu 1939 Sowieci rozstrzelali około 2,5 tysiąca polskich jeńców. Potem był Katyń
i wywózki na Syberię, które objęły kilkaset tysięcy osób.

Ostatnim akordem sowieckiego terroru były tzw. masakry więzienne w czerwcu-lipcu 1941 roku, kiedy to NKWD zamordowała około 35 tysięcy więźniów politycznych, z czego 7 tysięcy w samym Lwowie.

W 2013 roku Sejm ustanowił 17 września Dniem Sybiraka.

Igor Hrywna17 września: dzień Apokalipsy:



2001-2024 © Gazeta Olsztyńska, Wszelkie prawa zastrzeżone, Galindia Sp. z o. o., 10-364 Olsztyn, ul. Tracka 5